Wszystkie wpisy, których autorem jest wolski

Chopaszki

Chopaszki

I jak to się stało panie ka i panie wu,
że dawniej mocni w gębie, a dzisiaj brak wam tchu?
że dawniej w pierwszym rzędzie, a dzisiaj poza krąg?
że nikt wam nie chce podać, jak trędowatym rąk?
że każdy płonie wstydem mówiąc, że też was zna,
dukając zamiast imion: ten wu i tamten ka?

I gdzie są przywileje, i nietykalnych ton,
gdy dłonie wasze ściska sprawiedliwości szpon?
Gdzie jest też wasza władza, potęga, wszelka moc
w zamkniętej, zimnej celi, w której króluje noc?
I gdzie są przyjaciele, ci których każdy ma?
Każdy z wyjątkiem panów, panowie wu i ka.

Nie szkoda was oszuści, a tylko sumień tych,
które rozerwał waszej podłości ostry sztych.
Więc nie próbujcie nigdy zasiewać w duszach zła
by los nie zechciał oddać chopaszkom: wu i ka.
I lepiej zwać się homo, niż skalać imię swe
by życie znów nie dało wielkiego kopa w de.

Rawa Mazowiecka – maj 2006

Jubileusz

Jubileusz

Życzeniom nie było końca, bukietów szerokie wazony,
dziękując, do stołu zaprosił, swych gości gospodarz wzruszony.
Podnosząc kieliszek z kryształu ze łzą zaczął rzewnie wspominać,
jak wiele lat temu ktoś z gości kołysał go w rękach na chrzcinach.
Na znak, ceremonii kościelnej pokazał z obrzędu pamiątkę.
„A teraz za zdrowie rodziców, podnieśmy do ust pięćdziesiątkę”.
Tuż po wypitym toaście historię swą zaczął na nowo
jubilat, któremu przez grzeczność nikt nie próbował wejść w słowo.
„Komunię rzecz jasna pamiętam, bo miałem już wiosen dziewiątkę,
więc wszyscy, za zdrowie mych chrzestnych, wypijmy na bis pięćdziesiątkę”.
Gdy doszedł do lat osiemnastu pięć jeszcze toastów wypito,
a mowa nie była już płynna, lecz jakby cedzona przez sito.
„To do-wód, że w końcu doj-rza-łem”, wyciągnął dokument z pieczątką,
„więc teraz niech wszy-scy się ra-czą za zdro-wie me znów pięć-dzie-sią-tką.
A potem, że żona i dzieci to w życiu najlepsza jest wziątka.
Za zdrowie najbliższych została wypita do dna pięćdziesiątka.
Kolejne wypito za pracę i grono przyjaciół wesołe,
aż w końcu jubilat zmęczony mógł spocząć z kielichem pod stołem.
Gdy z gości ktoś nagle zapytał „to ille juubilaat oobchoodzii”?
Zebrani spojrzeli po sobie – „Ech pamięść nas szyyskich zafoodzi”.
I zaczął się konkurs na daty, zakładów stawiano dziesiątki.
Lecz kiedy nikt nie mógł odgadnąć wypito znów dwie pięćdziesiątki.
Aż nagle spod stołu wyjrzało oblicze jak twarz mapeciątka.
Jubilat swych gości pogodził: „Stuuchneeła mi ciś pieencieesioontka”.

Rawa Mazowiecka – 15 czerwca 2006

Kicz

Kicz

Coś dla oka coś dla ucha.
Każdy patrzy, każdy słucha.
I kupują na pamiątkę
za dwa złote lub za piątkę,
tu breloczek z Matką Boską,
albo z porno gwiazdą włoską,
tam grającą butlę z winem,
koraliki dla dziewczynek,
miecz co pali się ogniście
dla chłopaków oczywiście,
proszek, który wszystko spierze
w reklamówkach wraz z papieżem.
Obok widać inną chałę:
sztuczne kwiaty żółto-białe,
obraz w wielkiej złotej ramie
z rykowiskiem na polanie.
Są też w szklanej kuli ptaki,
wazon niby z chińskiej laki,
gumka z wonią dla ołówka,
plastikowa trupia główka,
biżuteria, tusz, pomady,
wielki penis z czekolady,
zaś w gazetach dla okrasy
przykre jawią się golasy.
Na ekranach i w głośnikach
disco polo gra muzyka,
a polityk, choć nie umie,
tańczy w głodnym wrażeń tłumie.
Wszystko cieszy, wszystko łasi,
wszystko czarny humor gasi.
Tylko szkoda że nikt nie wie
że to lipa i badziewie,
i że rozum jest niestety
pełen kiczu i tandety.

Rawa Mazowiecka – maj 2006

Dla nowożeńców

Dla nowożeńców

Dzisiaj kobierzec życzeń rozwijam przed wami,
utkany od pokoleń doświadczeń powojem,
przybrany z każdym krokiem złotymi myślami,
by stąpać po nim lekko przez padół we dwoje.

Krok pierwszy na dywanie odciśnijcie sami,
by obsiać marzeniami pola swe obficie.
Nie pozwólcie im nigdy zarosnąć chwastami
i spróbujcie marzenia zamienić na życie.

Przy następnym stąpnięciu weźcie z sobą wiosnę,
niech pilnuje ogniska by chłód nie zagościł,
by was deszczem nie zlały pragnienia zazdrosne,
lecz by serca do głębi przemokły z miłości.

Żeby miłość wam nigdy nie trzasnęła drzwiami,
byście byli silniejsi od fal przeznaczenia,
byście, ucząc się czerpać z miłości garściami,
nie musieli uczęszczać do szkoły cierpienia.

Zabierzcie wszystkie perły wyłowione z morza,
stawiając krok ostatni na miękkim poszyciu,
policzcie je, by w końcu odchodząc w przestworza,
nie żałować, że czegoś zabrakło wam w życiu.

Rawa Mazowiecka – czerwiec 2006

Azyl

Azyl

Jeśli kiedyś zechcecie chociaż raz mnie spotkać
by zapytać, bez zysku, o stan mojej doli,
to będziecie musieli łamigłówkom sprostać,
żeby próżne pragnienia zechcieć zadowolić.

Oczekiwał was będę z rękami pod głową,
zatopiony w zieleni gęstym oceanie,
lub w arenie zalanej falangą rockową,
lub w rozbitym gdzieś w CK indiańskim wigwamie.

I kiedy już nie będę mógł próśb waszych spełnić,
ciekaw jestem kto wtedy w mej łodzi się znajdzie,
chcąc wybranej załogi szereg uzupełnić,
ilu zechce mnie szukać, a ilu odnajdzie.

Rawa Mazowiecka – grudzień 2008

Stolik numer trzy

Stolik nr trzy

To miejsce będzie zawsze stęsknioną przystanią,
w której czas swego biegu zatraca świadomość,
aura sprzeciw zalewa jedności otchłanią,
scala cumą miłości szaleńczą znajomość.

To miejsce będzie zawsze domowym zaciszem,
w którym o dniu codziennym toczą się rozmowy,
wspólnych marzeń strzegą sekretów berdysze,
czasem w życie wplatając, jak wątki w osnowy.

To miejsce będzie zawsze sceną do zabawy,
do wspomnień przy muzyce każdej wspólnej chwili,
do bezkrwawych polowań z orężem agawy
zwalającym strzałami ognistej tequili.

To miejsce będzie zawsze niebotycznym tronem,
w którym, jak regenci, można siąść na szczycie,
wkładając niewidzialną schronienia koronę,
można wtedy się bawić i rządzić swym życiem.

Rawa Mazowiecka – marzec 2009

Golfista

Golfista

Zamienił zwykły T-shirt na koszulkę polo,
dżinsy na impregnat z elanobawełny,
ubrał buty z kolcami pod kreacji kolor
i sportową czapeczkę, żeby strój był pełny.
Rundki, zamiast randek, rozgrywał z paniami
na course’ach, wykonując swingi należycie.
W biznesie posługiwał się handicapami,
aż w końcu w golfa zmienił całe swoje życie.
Kiedy rabbit osiągnął mistrzowskie lokaty
szybko dostrzegł, siedząc na wysokim stołku,
że przez yips-y, airshot-y, backspin-y i cut-y
można zostać trafionym i znaleźć się w dołku.
Odnalazł więc na życie sposób całkiem nowy.
By nie zyskać dystynkcji wielkiego bankruta,
zamiast łazić za piłką po polu golfowym,
zaczął ciepłe golfy wyrabiać na drutach.

Warszawa 01.06.2009

Kilka słów o poezji

Kilka słów o poezji

Historia wraz z czasem się włóczą
po drogach gdzieś w gwiazdy wpisanych.
Gdzie mogą okruchy rozrzucą
motywów z poezji czerpanych.
W przyrodzie wmieszają do rymu
urodzaj lub klęskę posuchy,
w splecione w krąg liście wawrzynu
szumiące wersety otuchy.
W charakter wzburzenie zaplotą
ze strofą zupełnie niemrawą,
puchary z miłosną ślepotą
napełnią zazdrości obawą.
Zaś w sztuce dorzucą wrażenia
utkane liryką z obrazem.
Głęboko skrywane marzenia
przystroją metafor wyrazem.
A wszystko potrafi w posłuchu
zaczerpnąć esencji maksymę.
Tę jedną z miliona okruchów,
bo wszystko chce żyć własnym rymem.

Rawa Mazowiecka – maj 2006

Matura z pejzażem w tle

Matura z pejzażem w tle

Wiersz napisany w oparciu o pracę maturalną Anny Sarosiek pt. „Współbrzmi, zachwyca, przeraża … Jaką rolę spełnia pejzaż w literaturze i sztuce? W swoich rozważaniach odwołaj się do wybranych przykładów”.
To wszystko napisała Ania, ja tylko ubrałem w rym.

Raz cztery historie z pejzażem
ruszyły pokrywę natury,
gdy piórem sklejane witraże
spłynęły na arkusz matury.
Opowiem wam wszystkie historie,
a wy korzystając z okazji
zamieńcie zwyczajną teorię
w krainę baśniowych fantazji.

A było w zamierzchłych to czasach,
gdy puszcze prastare szumiały,
gdy w dzikich ostępach i w lasach
upiorne demony mieszkały.
Nad wzgórza gdzie magią druidzką
pierścienie kamienne wzniesiono,
na drogę, na wskroś danaidzką,
wkraczało słoneczne bierwiono.
Tam kiedyś mieszkała dziewczyna.
Kochała rycerza bez skazy
i razem po krętych ścieżynach
chodzili do leśnej oazy.
Słuchali szemrzących potoków,
tulili się w kwiatach do siebie,
szukali puchatych obłoków
goniących parami po niebie.
Wśród barwnych obrazów z przeszłości
przyroda też kwitła radosna,
paletą kolorów miłości
jakimi przystraja się wiosna.
Po kilku szczęśliwych miesiącach,
gdy w lila kolorach kwitł wrzesień,
w promieniach bladego już słońca,
wraz z wiatrem i deszczem szła jesień.
Ostrzygła szumiące korony,
kapryśną pogodą targane,
i ziemi zoranej zagony
przykryła brunatnym dywanem.
Krajobraz dziewczynę spokojną
szelestem listowia zasmucił,
bo rycerz szedł zmagać się z wojną
i nigdy już do niej nie wrócił.
Nikt nie wie, co z piękną dziewczyną
w bezdźwięcznej samotni się stało,
wiadomo, że woja zmarzliną
wieczności, śnieg pokrył na biało.
Aż w końcu gdy płaty tańczyły
nad grobem swe „dances macabre” ,
rycerza szarości spowiły
cienistym, spod drzew, kandelabrem.
Tak pierwsza opowieść się kończy
o wiośnie, jesieni i zimie,
lecz obraz w pejzażu opończy
pozostał tak w prozie, jak w rymie.
Raz zagrał uczuciem w ofierze,
raz w tempo się życia wpasował,
a raz, w pełnej snów atmosferze,
fantazje kolorem malował.
Potrafił zmiennością nastrojów
wydobyć z dna sens alegorii,
więc myślę, że można w spokoju
posłuchać kolejnej historii.

Raz Stary śmiertelnik Młodemu
zaszczepił Ideę wspaniałą,
więc ruszył młodzieniec ku temu,
co własną utopią się stało.
Gdy dotarł do miejsca przełomu,
gdzie świat swe oblicze pokazał,
zrozumiał, że mit szklanych domów
marzeniem się tylko okazał.
Nie znalazł tam swojej Idei,
w kolory przez pryzmat ubranej,
ciemności zaś spotkał, jak w kniei
bez słońca, w półmroku schowanej.
Odnalazł ponure zaułki
w zszarzałych, jak cień, kamienicach,
i biedą piszczące przytułki,
na brudnych, cuchnących ulicach.
Odnalazł harówką steranych
mieszkańców, co wrośli w ten teren,
o twarzach tak szarych, jak ściany
ich mieszkań, zatęchłych suteren.
Pożegnał więc z żalem młodzieniec
miejskiego teatru krużganki,
by w końcu palące złudzenie
zatopić wśród wiejskiej sielanki.
Tym razem krajobraz, którego
nie można tu nazwać pejzażem,
rozbudzić odbiorcy miał ego,
pochmurnych realiów witrażem.
Raz wciągnął kurtynę szeroką
z ubóstwem, systemów balastem,
raz blichtrem nacieszyć chciał oko
by przyćmić naiwność kontrastem.
Pozwolił też stanąć po stronie
gdzie znikła poglądów bariera,
by razem z autorem na tronie,
zagłębić się w świat bohatera.
Bywało też czasem, że księgę
krajobraz w szczegóły oprawił.
Pozwólcie bym jego potęgę
w kolejnej historii przedstawił.

W Paryżu do dzisiaj się wznosi
Katedra Najświętszej Dziewicy,
o której świetności donosi
legenda strażnika z dzwonnicy.
Rzecz działa się w czasach nazwanych
ciemnymi, przez rzesze pokoleń,
gdzie wokół tajemnic Sekwany
mieszczanie zagrali swe role.
Emocje ich były miksturą
zawiści, gorącej miłości,
zdradzieckiej potyczki z naturą,
poświęceń dla reszty ludzkości.
I może nie byłyby one
tak mocne, jak stopy z żelazem,
gdyby nie trwały zroszone
romańskiej kultury obrazem.
To w nim żywiołowe pochody
stąpały w świątecznej tradycji,
zmieszane w gąszcz barw korowody
kroczyły pod sąd inkwizycji.
A wszystko przybrano w kreacje
budynków z gotyckim znamieniem,
w obrazy i rzeźb konstelacje,
kamiennych zaułków półcienie.
Zaś kształty, jak z kart Euklida,
zamknięto w okrągłych wieżycach,
w okiennych tęczowych hybrydach,
w zwieńczonych łukami kaplicach.
Krajobraz koloryt swój zmieniał
wraz z czasem od świtu do zmroku,
w ulewach i słońca promieniach,
stosownie do zmiennych pór roku.
I tak dzięki wiernym detalom
jawiły się dawne epoki,
by obraz pisarskich sztuk falą
w umysłach na zawsze zatopić.

A teraz, historia ostatnia.
Nie będzie w niej akcji, wydarzeń,
nie będzie się też uwydatniał
bohater na niwie skojarzeń.
Zamknijcie powieki zmęczone,
wsłuchajcie się w głos co opisze
obrazy przez twórców zmienione
w impresję – nastrojów pastisze.
Stoicie na łące skąpanej
w kolory podobne do siebie
złączone w odcienie i zlane
w kredowych obłokach na niebie.
Firmament zaś tonie w oddali
gdzie knieja majaczyć zaczyna
zaś z wiatrem po trawie na fali
w błękicie przepływa dziewczyna.
Nie widać wyraźnie jej twarzy
kapelusz chabrowy pochyla,
by wzbić się z trawiastych ołtarzy
pod niebo w postaci motyla.
Krajobraz rozpływa się w toni
subtelnie zmieszanych kolorów
by szatą spokoju osłonić,
przez chwile, wrażliwość odbioru.

I oto już koniec historii
z pejzażem w dorobek wplecionym,
na kartach wraz z palmą wiktorii,
nad zwykłą fabułę wzniesionym.
I chyba już widać, jak dużych
wartości dostarczył swym dziełom,
by mogły trwać wiecznie i służyć
za przykład jutrzejszym ideom.

Rawa Mazowiecka-Warszawa – listopad 2005 – marzec 2006

Tequila

Tequila

Solą w oku jest limonce,
płyn z eukaliptusa,
bo pragnienie zamiast gasić
rozbudza w pokusach.
Za to ciało, w którym trunek,
budzić winien boga,
gasi odbierając władzę
w coraz słabszych nogach.

Kielce 30 marca 2008