Dom mój
na żyznej ziemi wyrósł,
plewionej zręczną ręką matki,
która czasem
wyrzucała na drogę
niejeden kamień,
by trawa rosła zielona.
Wyczekując gospodarza
trwała w nadziei,
że i tym razem,
wyciągnie z kieszeni
kolejny promień słońca.
Czekaniem uczyła
cierpliwości i pokory.
Ojciec wracając
z odwiecznych podróży,
otwierał w mieszkaniu
wszystkie okna na świat,
by świeże powietrze
przewiało mury
mądrością i rozwagą,
by w słońcu i deszczu,
które przynosił,
łany kwitły przez lata
złocistym morzem
dojrzałych kłosów.
Rawa Mazowiecka styczeń 2005