Myślami wracam do dnia kiedy,
ujrzałem portret po raz pierwszy,
na którym zasępiony starzec
dzban pełen złotych monet dzierżył.
Z jasnej poświaty się wynurzył,
czekał i patrzył prosto w oczy,
jakby największą tajemnicę
na światło dzienne chciał wytoczyć.
Mądrość, w rozwlekłych siwych włosach,
spadała luźno na odzienie,
powyciągane i zniszczone
przez los życiowym doświadczeniem.
W zmęczonej dłoni lekko drżały,
gałąź oliwna z żółtym mleczem,
szepcąc, że talent winien sprawić,
by pokój wygrał z Marsa mieczem.
I w końcu starzec w mej hipnozie
odkrył ostatnią już zawiłość,
że wielka jasność, w której stoi,
to darowana w życiu miłość.
Patrząc na portret jak w zwierciadło,
odkryłem nagle tajemnicę,
że chciałbym kiedyś patrzeć w lustro
na takie właśnie swe oblicze.
Rawa Mazowiecka styczeń 2005