Jacht był od dawna jego domem
z żaglami w herbie, barwy śniegu,
z niewielką koją, długim bomem,
stałym meldunkiem gdzieś przy brzegu.
Gdy w rejs wyruszał na jeziora
płaczem żegnała go marina,
by senną flautą gdzieś z wieczora
w ramiona wtulić go jak syna.
Gdy łódź przechylał na zawietrzną,
luzował foka kabestanem,
każdą spienioną falę mleczną
uczył, kto jest na wodzie panem.
Z niejednej fajki dym wytoczył,
i szklanicami pił walkera,
kilka też razy spojrzał w oczy
pani, co martwe żniwo zbiera.
Życie na wodzie wyrzeźbiło
w sercu ocean szczerych zalet,
i gdyby nawet ciężko było,
do domu będzie wracał stale.
Rawa Mazowiecka luty 2005