
Siedząc wieczorem przed kominkiem,
grzejąc kończyny drewna żarem,
poczułem, jak przez ciało chyłkiem,
przebiegło zimnych dreszczy parę.
Zdumiony dziwnym dość zjawiskiem,
natychmiast sprawę sobie zdałem,
że drżące chłodem chwile wszystkie,
przychodzą często wraz z upałem.
Wnet myśl mi jedna powiedziała,
uratowana z dna powodzi,
że drewnem nie ogrzeję ciała,
że nie o takie ciepło chodzi.
Gdy motto czujność mą wzbudziło,
na spytki wziąłem adwersarza,
który przykładów, że aż miło,
przytoczył, chcąc się przekomarzać.
Cieplej by było gdyby czasem,
ktoś cię zapytał jak się czujesz,
z wyraźnym w głosie ambarasem
współczuł, że ciężko wciąż pracujesz.
Wyznał, że tęskni, przez telefon,
że krople rosną na powiekach,
drżącego serca słyszy echo
i że na powrót twój poczeka.
Żegnał i witał pocałunkiem,
uśmiechem patrzył prosto w oczy,
jakimś świątecznym podarunkiem,
obsypał także w dzień roboczy.
Gdyby skrytości zniósł granice,
zawsze niezłomny był w swej wierze,
szeptał do ucha tajemnice
i gdyby siebie dał w ofierze.
Warszawa 31 grudzień 2004