Nogi z wolna ruszyły ostrożnie stąpając
po gruncie kamienistym w hebanowej toni.
Głuchą ciszę zmąciły, w mroku dróg szukając,
świsty, tnące powietrze, wyciągniętych dłoni.
Drżące palce poczuły, jak pancerna skała
lęk intruza skarciła ironicznym śmiechem.
W zaułek przepełniony rozpaczą zagnała,
w którym odgłos szyderstwa odbijał się echem.
Zmysły w ciemno szukając wrót wyjścia z blokady
natknęły się na ścianę inwektyw i chamstwa.
Ciało, niczym rykoszet, wpadło na mur zdrady
wyrosły na cokole obłudy i kłamstwa.
Ręce ciemność plądrując w szalonym pośpiechu
znalazły nową drogę wśród murów za rogiem,
dziurawych od agresji, spękanych od grzechu,
zmurszałych i przeżartych trawiącym nałogiem.
Dostrzegłszy blask w oddali usta krzyk wydały,
pchając ciało w odruchu panicznego pędu
do wyjścia, w którym oczy zwątpione ujrzały
szeroko rozpostarte wrota do obłędu.
Nadzieja zgasła w duszy przed nowym wyzwaniem
okrytym cierpkim płaszczem złośliwej satyry.
W blasku pełni księżyca, znudzony czekaniem,
po drugiej stronie wyjścia lśnił drugi labirynt.
Warszawa 11 marca 2010