Nie pamiętam już kiedy przyszedł po raz pierwszy.
Rękę do mnie wyciągnął i z kolan podźwignął.
Ogień ciała drżącego w gorączce pomniejszył,
żebym w walce o honor oszczerców prześcignął.
Potem spotkania nasze były jakby rzadsze.
Widywałem go jednak, kiedy widzieć chciałem.
Lecz, tak jak wierny kompan, on trwał przy mnie zawsze,
ja zaś, idąc przed siebie, o nim zapominałem.
Aż raz zjawił się w najmniej spodziewanej chwili,
kiedy od ostrza brzytwy krwawiły mi dłonie,
kiedy czułem że w zdradzie i morzu promili
ciało me wraz z duszą błyskawicznie tonie.
Stanął nade mną znowu z wyciągniętą dłonią,
spod powierzchni wyciągnął zatopioną głowę
i nad pulsującą, chęcią zemsty, skronią
krzyk rozpaczy zamienił we wspólną rozmowę.
Choć od walki z otchłanią minęło lat wiele
do dzisiaj idę przy Nim wsłuchując się w słowa,
otuchy budującej kręgosłup w mym ciele,
przeplecionej nadzieją w codziennych rozmowach.
Rawa Mazowiecka – wrzesień 2007