Nie mówisz do mnie od trzech dni
od czterech nic nie piszesz
i znowu chory sen się śni
ubrany w martwą ciszę.
Na myśli w głowie, gęsta mgła
zrzuciła trosk zasłonę,
a w ciszy tęskna dusza łka,
strumienie roniąc słone.
Podcięty głuszą zamilkł śmiech
i w mat się blask przemienił,
niepokój rodzi ciężki grzech
co złem się wokół mieni.
Cierpienie niczym boa wąż
tętniącą ściska szyję.
Chociaż powietrze łykam wciąż,
to wiem, że już nie żyję.
Warszawa – marzec 2006